O ile powolna agonia Bazaru Różyckiego jest faktem, to kulturalne jego oddziaływanie pozostaje ciągle silne, może nawet coraz silniejsze, wraz ze wzrostem zainteresowania warszawską Pragą. „Różyc” to dziś nie tylko niepozorny placyk przy ulicy Targowej, ale również, dzięki nawarstwionym przez lata warstwom narracji, swoista legenda.
Świadectwa kształtowania się tej legendy odnajdujemy w XX wiecznej beletrystyce polskiej. Bazar okresu schyłku stalinizmu (1954 r.) przedstawił Leopold Tyrmand w zapierającej dech w piersiach powieści „Zły”. Co ciekawe nie pojawia się on tam jeszcze jako miejsce wyjątkowe pośród innych podobnych „ciuchów” w Warszawie. Nieprzypadkowo tym mianem określano wszystkie stołeczne bazary –zarówno ten przy Targowej, jak i podobne mu przybytki, stanowiły „ centrum i wylęgarnię mody i elegancji, co prawda ekscentrycznej i ograniczonej do kilku tysięcy wyznawców obojga płci” (Tyrmand, s. 395). Głównym towarem była tam „odzież, przysłana z zagranicy od wzbogaconych krewnych dla małopolskich wieśniaków i kurpiowskich drwali”. Oczywiście handlowano tam nie tylko „ciuchami”. W ofercie były także zagraniczne papierosy, tania biżuteria i inne „dobra wszelakie”. Bazary cieszyły się popularnością wśród ludności miejscowej, jak i przyjezdnej, gdyż posiadały ofertę atrakcyjniejszą niż ta, obecna w oficjalnym, upaństwowionym handlu. Nie był to jednak jedyny powód ich kwitnienia. Narrator „Złego” stwierdza, że „handlowanie [i kupowanie] to namiętność”, która ogarniała zarówno sprzedających jak też kupujących i pasjonowała ich „bardziej nawet niż same przedmioty transakcji” (Tyrmand, s. 399).
Funkcjonowanie bazaru w szarej strefie gospodarki miało swoje odbicie w panującym tam obyczaju. Powszechnym był zwyczaj targowania się, niezwykle barwnie opisywany przez Tyrmanda: obie strony potencjalnej transakcji stosowały chwyty z podręczników dzisiejszych mistrzów wywierania wpływu, zachowując przy tym warszawski sznyt i klasę, której brakuje we współczesnym marketingu (Tyrmand s. 397). Biada niewprawionemu klientowi, który przyjechał z jakiejś prowincji na zakupy do stolicy! – na warszawskich ciuchach był on łatwym łupem dla wytrawnych handlarzy. Klientela była tu zresztą bardzo zróżnicowana – bikiniarze, „młodzieńcy o czerstwych obliczach, [ze] sztywnymi od pługa palcami”, ale również „młode plastyczki i aktorki”. Bazar był bowiem miejscem, gdzie panował nastrój swobody i demokratyzmu, gdzie nie było wstyd dobrze prowadzącej się dziewczynie pokazać się w towarzystwie łobuza z brudem pod paznokciami.
Jak cudem takie miejsca mogły funkcjonować w okresie stalinizmu? – opis pióra Leopolda Tyrmanda nie dostarcza nam odpowiedzi na to pytanie. Autor, jedynie ukradkiem, daje do zrozumienia, że „ciuchy” były swoistym „państwem w państwie” gdzie władzę sprawuje półświatek uosobiony w postaci „Królowej Ciuchów”. „Jej słowo jest tu prawem. Sama nie handluje, ale ustala ceny i wszystko. Pijaczka aż miło. Wszystko załatwia przy wódce.” (Tyrmand, s. 407).
„Dobry” Waldemara Łysiaka przedstawia rzeczywistość bazaru Różyckiego u schyłku „epoki Gierka” (1978 r.) W kontekście tematu naszego projektu, czyli upadku „Różyca”, informacje które odnajdujemy w „Dobrym” są dużo treściwsze, gdyż Łysiak, inaczej niż Tyrmand, nie pomija milczeniem roli komunistycznych władz. Podejście władz PRL-u wobec tego co się dzieje na „Różycu” było wedle tekstu „Dobrego” niejednoznaczne. Co prawda, główna postać powieści, „Książę” praskiego światka przestępczego, kilkukrotnie skutecznie broni Bazaru przed zakusami lokalnych aparatczyków jednak, jak zauważa inna z postaci, machiaweliczny „Petro”, gdyby władza naprawdę chciała zlikwidować handel przy Targowej na Pradze, to bez problemu mogłaby to zrobić. „Bo w to, że nie może, nie uwierzy nikt, kto ma ciut oleju. Może, może, psów jest dość. Nie chce. Straciłaby alibi. W sklepach wszystkiego brak, bo wykupiły te cholerne spekulanty! Gdyby nie oni, wszystkiego byłoby w bród! Błogosławiona spekulacja! Nie kasuje się sprzymierzeńców…” (Łysiak 161).
Różyc w opisie Łysiaka stanowi mekkę nielegalnego handlu. „Każdego dnia spekulanci wystawiają deficytowe dobra, koszone spod lad i z zapleczy państwowych sklepów, z państwowych magazynów, z państwowych hurtowni, z państwowego transportu, od szynek do skarpetek, poprzez wszystko, ale to dosłownie wszystko, czego w sklepach brak i co podlega reglamentacji.” (Łysiak 161). Jest to „enklawa prywaciarzy” której istnienie pozornie „podważa zasady ustrojowe PRL”, ale jak już była mowa, tak naprawdę stanowi okoliczność korzystną dla władzy.
Szarostrefowy handel nie jest jednak w „Dobrym” główną dziedziną bazarowego życia. Dla Łysiaka ważniejszym elementem tamtejszej biocenozy byli kieszonkowcy „benklarze” i cinkciarze, zorganizowani na podobieństwo organizacji plemiennych z ich hierarchiczną strukturą, kodeksem moralnym i wspólnotową świadomością. . W „Dobrym” Różyc jest czymś więcej niż tylko kolorowym targowiskiem -to klejnot w koronie przestępczej Pragi.
Zarówno „Zły” Leopolda Tyrmanda, jak również „Dobry” Waldemara Łysiaka nie dostarczają odpowiedzi na pytanie o przyczyny upadku Bazaru Różyckiego. Obie książki stanowią natomiast doskonałe świadectwa kształtowania się legendy „Różyca” i zbiorowego sentymentu do tego, w gruncie rzeczy raczej obskurnego placyku przy ulicy Targowej. Wedle świadectw obu autorów bazar był w okresie komunizmu miejscem wyróżniającym na tle powszechnej szarzyzny. Siłą rzeczy ta enklawa wolnego handlu, działalności znajdującej się w PRL-u na granicy prawa, związana była ze światkiem przestępczym. To on stanowił tam prawa i pilnował porządku, prawdopodobnie za cichym przyzwoleniem władz. Te dwie okoliczności – to że Bazar funkcjonował jako enklawa wolnorynkowości i to że posiadał własną kulturę czerpiącą z tradycji i etosu półświatka starej Warszawy, stanowią przyczynę rozrzewnienia, z jakim pochylamy się dzisiaj nad jego upadkiem.
Waldemar Łysiak, Dobry, Warszawa 1990
Leopold Tyrmand, Zły, Warszawa 1990


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane pod kątem spamu i kultury treści oraz przekazu. Pozdrawiam, Admin.